Panna Zofia na dachu
Opis
Strażniczką domu była tam 20-letnia panna, gdy rozległ się sygnał alarmu i warkot motorów zbliżał się do stolicy – panna Zofia biegła na strych, wychodziła po drabinie na dach i stawała na swojej placówce. Kilka worków piasku i łopata, oto jej sprzęt obronny.
Czasem szły bombowce trójkami, czasem eskadry z 40 i 100 aparatów nadlatywały nad Warszawę. I wówczas burza zrywała się nad miastem. Do trzasku bomb rzucanych z góry dołączał się krótki, urywany a szybki huk przeciwlotniczych wystrzałów artylerii. Odłamki granatów leciały z nieba, siekły powietrze serie kul maszynowych, trajkotem wystrzeliwanych taśm odpowiadały bombowce.
Pustoszały ulice, z górnych pięter mieszkańcy zbiegali do piwnic. A na dachu domu przy ulicy Wiejskiej przytulona do komina trwała postać niewieścia, gotowa w każdej chwili upadłą na dach świecącą złotem bombę zapalającą strącić na ulicę, lub gdy dobiec nie zdąży i złota butelka już ogniem trzaskać zacznie – sypnąć na nią wór piachu i ogień w zarodku zadusić.
Pewno drżały jej ręce, serduszko biło gwałtownie – ale przyjęty na siebie raz obowiązek ratowania bliźnich od pożaru spełniła do końca. Dom jej nie spłonął. Matka nie potrzebowała szukać schronienia u sąsiadów. Dzielna młoda panna.